Tanie latanie
Mała w Wielkim Mieście to spisywane wrażenia, które towarzyszą mi w Londynie i Gdyni oraz w przestrzeni gdzieś pomiędzy. To podniebne gdzieś pomiędzy, czyli poranne loty w poniedziałki o 6 rano, stają się dla mnie nową codziennością. Lotnisko w Gdańsku o godzinie 5 jest bombardowane przez przez rodaków lecących na wyspy. O 6.00 odlatuje samolot do Lądka. O 6 rano odlatuje też samolot do Glasgow. W każdy poranny poniedziałek do obydwu bramek ustawia się dzika kolejka. Na 20-30 minut przed rozpoczęciem przyjmowania pasażerów na pokład, zaczyna się rozpychanie i przepychanie. Walka o najlepsze miejsce, instynkt drapieżców.
Za każdym razem stewardessa przestawia kilku śpiochów z kolejki do Glasgow do kolejki do Londynu i na odwrót. Oni nie mają już szans na miejscówę przy oknie.
Zaspana, czekam, przyglądając się kłębiącej się kolejce do bramki. W kolejce są mamy z małymi dziećmi, 30 – 40 latkowie zalatujący browrem, młodzi w garniakach. Kiedy kolejka się zmniejsza a ja nie mam już perspektyw na miejscówkę przy oknie (ale przynajmniej miejsce siedzące), idę po raz trzeci pokazać kartę pokładową i dowód. Cały czas nie mogę uwierzyć, że wylatując z Lądka jedynym momentem, w którym wymagane jest pokazanie dowodu jest boarding. Na dodatek to nie celnik patrzy Ci uważnie w oczy i nie świdruje spojrzeniem. To stewardessa sprawdza czy nr dowodu zgadza się z tym na karcie pokładowej…
Loty o 6 mają jedną wielką zaletę. W samolocie panuje idealna cisza (czasem przerywana jedynie rykiem jakiegoś głodnego malucha). Większość osób śpi lub próbuje spać, wyciągając, zwijając i podkurczając nogi, zwieszając głowę na stolik, śliniąc się na ramię współpasażera. To dlatego walka o okno jest naturalnym instynktem podróżujących – okna są doskonałą podpórką dla chyboczącej się głowy (i można je bezkarnie obślinić – pewnie nikt nawet nie zauważy).
Zderzenie z Londynem przed 7 – potem już tylko odprawa, która ostatnio trwała 3 minuty a przedostatnio ponad godzinę (?!) i powtórka tego wszystkiego za kolejne 3 tygodnie.
fruuu
Agata, proszę – wybieraj miejsca bez współspaczy.
raczej loty bez współspaczy ;D
To, co opisałaś to nic w porównaniu z atrakcjami, które serwuje PKP – po kilku latach zbierania doświadczeń w pociągach mogę małą powieść napisać:)Swoją drogą ostatnio dojechałam na koniec świata (czyt. Miętowa) korzystając z publicznej linii nr 24 i o dziwo, przeżyałam:D okazuje się, że coś jeździ na tą Dąbrowę, nie zgubiłam się, wysiadłam we właściwym miejscu, nikt mnie nie porwał, a Pani Dentystka mnie krótko męczyła… Okazuje się więc, że Dąbrowa nie jest taka straszna bez Ciebie (chociaż dalej sądzę, że to straaaszne zadupie:P ).
Mała, jestem z Ciebie dumna. Chyba dostaniesz jakiś order dla nieustraszonych i zasłużonych podróżników… no i propagatorów kultury dąbrowskiej
do zobaczyska niedługo!!!!!