Londyn puszczony z torbami

Poniedziałek w Londynie – torba na grzbiecie, torebka. Wstałam o 3.40. Wylatuję samolotem z Trójmiasta. O 7 wita mnie Londyn. 4 stopnie, zimno, buro, siąpi deszcz. Nie mogę jechać od razu do domu. Czeka mnie jeszcze bieg po Londynie. O 12 pierwsza ważna rozmowa. O 16 kolejna. Tylko co z tą torbą. Cena w przechowalni bagażu mrozi krew. Poradzę sobie inaczej. Tacham torbę – za rączkę, za uszka, w ręce, na ramieniu, uf, przerwa. Doszłam w okolice pierwszej rozmowy. Szukam kawiarni. Jest! Cała obsadzona ludźmi w garniturach. Nie ma nawet jednego wolnego krzesła. Idę dalej… Kolejna! Wychodzę szybciej niż weszłam. Smród oleju wżera się w nos, przesiąka każdy fragmencik ubrania. Szukam dalej. Pub – może tam uda mi się napić gorącej czekolady. Nie! Pub co prawda już otwarty, ale serwują od 12. Poddaję się, nie będę wracać do Costy w okolice stacji metra – torba zdecydowanie mnie zniechęca do kolejnych poszukiwań. Chwila oddechu w parku, zbliża się 12 – idę.

Po ponad 2 godzinach wracam do centrum. Chwila oddechu z widokiem na Westminster. Idąc na kolejną rozmowę, w myślach powtarzam obco brzmiące, trudne do zapamiętania imię mojego kolejnego rozmówcy. Wkraczam do siedzimy głównej świątyni mody. Czekając, oglądam pokaz ostatniej kolekcji. Mój rozmówca oprowadza mnie, pokazując kolejne ciekawe miejsca – showroom z całą aktualną kolekcją, pokój pełen butów (aaaaaaaaaaaach!!!), pracowanie projektantów, studio fotograficzne. Widzę modelkę z nogami do szyi, pozującą do kolejnych zdjęć. Czuję się trochę jak w muzeum, zwiedzając z indywidualnym przewodnikiem.

Torba czeka w recepcji. Znów zarzucam ją na plecy. Rozmarzona idę w  przeciwnym kierunku. Po paru minutach, nie poznając okolicy, zawracam. Torba z każdym krokiem coraz cięższa. Na dworcu zastanawiam się, czy aby na pewno nie przekroczyłam limity bagażu… Powrót do Sevenoaks, już wspólnie z ekipą. Przed nami dłuuuuuugi wieczór.