Ciepły letni deszcz

Nie mogę się powstrzymać, żeby o tym nie napisać na blogu. Sobota rano, zanim otworzyłam oko, zza okna usłyszałam stukot kropli deszczu, rozbijających się o dach. Deszcz = kołdra na uszy i dłuższe spanie. Nie dziś. O 8 zadzwonił budzik. M&S, świeże croissanty, kawa, shake z owoców leśnych. Mimo deszczu dzień zaczyna się dobrze. Wrzucam na siebie ciuch do biegania. Odprowadzam Pita na pociąg, kop na szczęście (dziś kończy się tutejsza liga, warto strzelić gola).

Idę do parku, ciągle pada deszcz. Jest kolo 20 stopni. Spadają na mnie duże, ciepłe krople. Włosy skręcają się w sprężynki. Wokół cisza. Tylko ptaki drą się jak nakręcone. Po drodze mijam ze dwie osoby. Postanawiam wejść do parku jednym z ukrytych wejść – malutkimi drewnianymi drzwiami w wysokim kamiennym murze. Przesuwam zasuwę. Wchodzę do zielonego parku. Wejście niczym w tajemniczym ogrodzie, przenosi mnie do cichej zielonej krainy. Jest po 9. Mimo to, w zasięgu wzroku nie widzę ludzi. Mijam wylegujące się na trawie daniele. Niektóre podnoszą łebki. Inne leżą, trzymając głowy na podwiniętych przednich łapach. Nie zwracają na mnie uwagi. Gdzieś obok skacze wiewiórka. Mijam bażanta. Przejaśnia się i przestaje kropić. Łapię jeden z TYCH momentów, kiedy wydaje się, że nic nie może być lepiej. Jeden z tych, które się potem tak długo się pamięta i wspomina.

Wracając, w parku „buforowym” płoszę cztery daniele. Nie wiem jak się tu dostały. Musiały sforsować płot lub furtkę. Na mój widok uciekają w gęstwinę krzaków. Mijam miejsce w którym zniknął mi z oczu ostatni. Odwracam głowę – siedzi wystraszony w krzakach, zaledwie 2 metry ode mnie. Za nim, widzę łebki kolejnych dwóch młodych rogaczy. Bajka…

Wracam, pora zrobić coś do jedzenia, przed wieczornym wypadem do Londynu. Dziś do Regnent’s Park zjechał Spiegeltent. Sentyment domaga się, aby go znowu zobaczyć. W końcu spędziłam w nim dwa kolejne lata, podczas festiwalu w Edynburgu.