Wełna i kukurydza

Układam myśli i rozgrzewam zwoje przed wpisem o wypadzie do Walii. Zabieram się do niego od dwóch dni, podchodząc jak do jeża. Zdjęcia na dużym ekranie prezentują się cudownie. Niektóre wręcz zjawiskowo. Tym trudniej ubrać wspomnienia w ciekawe słowa. Zostawię sobie to na wyzwanie na weekend. Dziś przewijam w głowie obrazy, chrupiąc jednocześnie kukurydzę.

Dziś sporo czasu poświęciłam na dokopywanie się do głęboko zmagazynowanych zasobów pamięci. Na przerwie lunchowej odświeżałam sobie pamięć nad kołkiem z wełny. Uczę się od Cherie sztuki szydełkowania. Moje mozolnie kółeczka prezentują się okazale. Jednemu co prawda sterczy dzyndzelek… Drugie, zamiast grzecznie leżeć na stole jako podstawka do kubka, zwija się w jarmułkę… Wełna najwyraźniej minęła się z powołaniem. Trudno. Przechodzę przez pierwszy etap babciowych robótek, zazdrośnie patrząc na efekty pracy Cherie – torby z kolorowymi czachami, kapelusze na haloween, zabawki, trójwymiarowe sushi i inne cuda.

Ćwicz, ćwicz, ćwicz… Prawdą jest, że kiedy zacznę, trudno zrobić przerwę. Szydełkowanie wciąga jak orzeszki. Kolejny etap nauki – babciowe kwadraciki z dziurka. W końcu na pewno dojdę do takich cudeniek…

Igła stygnie, pora kończyć 🙂