4 godziny i 1 para kaloszy

Weekend wieczór a może już nawet noc… Pit chrapnął na kanapie obok. Ja klikam kolejne zakładki. Allegro, eBay, Amazon, szukam szukam szuuukam. Zaczęło się niewinnie. Gdzieś, nie pamiętam nawet gdzie, zobaczyłam zdjęcie kaloszka. Pora deszczowo monsunowa nieuchronnie nadciąga nad Londyn (tak jakby w ciągu lata nie padało). Dotychczas radzące sobie z deszczami trampki, mogą nie podołać czekającemu je wyzwaniu. Klikam więc w to ładne zdjęcie i ląduję na Allegro, a przed moim nosem zaczynają piętrzyć się zdjęcia kaloszy. Czarne, połyskujące, do kostki, z kokardką, z obcasem, w paski, kwiatki, kropki, mniej lub bardziej markowe, tańsze droższe, ze skarpetką lub bez. Hmmm.

Ale skoro na Allegro, to dojdzie do Gdyni, potem trzeba przywieść je do Sevenoksa. Odpada, ale pooglądać nie zaszkodzi. Amazon kusi kolorami kaloszków. Kalosze w panterę, tygrysa, w truskawki, w żelki? Nie wiem, nie wiem. Trzeba by tak wybrać, żeby pasowały do wszystkiego. Czarne? nie… tak… nie… Oglądam dalej. Gdzieś dokopuję się do linka, który prowadzi mnie do cudnego bloga http://kalosze.blox.pl/. Otwiera się przede mną świat kaloszy w którym można spędzić kolejną godzinę. Wracam do Amazona. Już prawie kupuję brązowo różową parę. Nie, jeszcze zobaczę te, które mam w czwartej karcie przeglądarki. Nie pasuję do niczego. Kupuję! Czuję się jakbym wygrała los na loterii. Nie wiem skąd to uczucie. Może to ze szczęścia, że po 4 godzinach podjęłam w końcu tak trudną i ważącą na jesienno zimowy samopoczuciu decyzję.

Nabytek prezentuję się godnie. Tak jak się spodziewałam nie pasują do niczego, ale to już najmniejszy problem.