Days are forgotten

Po pracy pędzę na London Bridge. Pita pod rękę, przesiadka na Jubilee lane, jesteśmy pod wejściem do O2 Arena. Przed wejściem świąteczna ciężarówa coca coli. Tłum ludzi, wchodzimy do O2. Szybkie sushi, box Nissana, chwilę ścigamy się w symulatorze na Gran Turismo 5. Jaaaha!

Wielkość hali, przyznaję, zatkała mnie. Tak zatkana siedziałam na samym szczycie, zafascynowana ilością pięter, skalą, sceną gdzieś tam daleko, daleko w dole. 20 tys ludzi w jednym miejscu. Support przy pustej widowni. Tuż przed koncertem hala wypełniła się w ciągu kilkunastu minut.

Trochę dziwnie, siedzę na krzesełku, jak w kinie, kolejny rząd krzesełek zaczyna się poniżej wysokości moich kolan. Kasbian zaczyna grać kawałki z przedostatniej płyty. Daaaays, days are forgotten! Już prawie nikt nie siedzi, skaczą, tańczą, śpiewają. Nadal mam lekki opór – jestem tak wysoko jeden ruch i czuję jakbym miała sfrunąć na sam dół. Jeszcze jeden kawałek, cały rząd się kiwa. I’m oooon fiiiiire!!

Koncert fantastyczny, do Sevenoaks wracamy nucąc Re-wired. Filmów niestety nie wrzucę, bo mi właśnie wordpress powiedział sorry, chcesz Mała, to płać za upgrade bloga. Phi!