Kawa, księżyc i złote przesłanie rowerzysty

Wyję do księżyca, pełnia, księżyc dynda tuż nade mną. Chmury przelatują jak szalone. Za dużo kawy. Zaraz eksploduję. Ostatnie maile pisałam krzycząc, palce wykonują jakieś zamaszyste ruchy, ręka cały czas gdzieś ucieka, przerwa. Muszę się przejść. Poskakać. Wyjść. Chcę wyjść juuuż. Gdziekolwiek. Kawa, zdradliwa, czarna. Taka mała a tak kopie.

uuuf, w pociągu niby coś czytam. Jedna linijka 10 razy i tak nic z tego nie łowię. Poddaję się. Księżyc prowadzi pociąg. Zerkam w okno, na kartkę, w okno, skubię płaszczyk. Jeszcze jeden tunel. Już pojawiają się światła. Mijam ten tunel. Wysiadam – pooowietrze…

Powoli wdrapuję się pod górkę. Niucham ciepłe wiosenne powietrze. Jest cicho. Chińczyk i zupa? Niee… eksploduję jak będę miała czekać na take away’a. Czyszczę lodówkę. Mixtet nie do opisania ląduje na talerzu. W sumie dobre.

Dziś minął mnie gość z najbardziej pokręconym tatuażem jaki w życiu widziałam. Kurier rowerowy w krótkich spodenkach – na jednej łydce miał wielkie:
F
U
C
K
na drugiej łydce
T
A
X
I
S
Nawet ktoś go uwiecznił:

Kolarz zapaleniec 🙂 Pozdrawiam go serdecznie i podpisuję się pod tą złotą myślą.

Czas się spakować, jutro Gdynia.