Śladami celtów

Czas cofnąć się w czasie. Bzzzzzzz…. Jest maj, bank holiday. Angole migrują na 3 dni. Z miasta na wieś, ze wsi do miasta, z domu do znajomych, z domu do domu. My też. Żeby nie popełnić zeszłorocznego błędu i nie stać w parogodzinnych korkach na autostradzie, ruszamy o 5 rano. Tym razem czeka na nas wielkie terenowe samochodzisko. Autostrada, kanapka pod Stonehenge, kierunek Devon – Exeter, potem Torquay.

Torquay wita nas sobotnią, poranną ciszą. Port wygląda ładnie, ale miasteczko nie zachęca do dłuższych przystanków. Jedziemy na wioskę. Domki kryte strzechą, chylą się w stronę ulicy. Duży park, po którym hasają psy i wędruję ich właściciele (obowiązkowo w kaloszach i obowiązkowo w kaszkietach), rozkwita kolorami. Kwitną rododendrony, bzy i całe rzesze kwiatów, których nie umiem nazwać, a które pięknie prezentują się na zdjęciach. Różowo, fioletowo, fiołkowo, biało, błękitnie, pomarańczowo, pistacjowo…aaach. Jeden z domków krytych strzechą zaprasza na herbatę. W środku słodko. W filiżankach gorzej, ale żeby nie urazić gospodarzy, konsumujemy z uśmiechem. Mniaaamuch…

Kolejny punk – Park Narodowy Dortmoor. Na terenie parku, wzdłuż 2 i pół metrowych na szerokość dróg rozsiane są urocze wioski, w których ciężko o miejsce do parkowania. Zakręt na klaksonie. Miejsca na mijankę brak. Pozostaje wsteczny do najbliższego rozjazdu, asfaltowanego brzuszka, wklęśnięcia żywopłotu lub murku. Większość przytulonych do ulic domów, ma dachy kryte strzechą, krzywe, powyginane ściany i białe tynki. Domy otoczone są kwiatami. Drogi wyznaczają wysokie i gęste żywopłoty. Ich plątaninę można zobaczyć m.in z zamku Drogo. Zamek góruje nad okolicą. Do niedawna zamieszkały zamek został wybudowany między 1910 a 1930 i jest najmłodszym zamkiem w Anglii.

Co pewien czas naszą drogę poprzecinają bramy, a samochodzik musi przemknąć przez okrągłe metalowe żerdzie. W parku oprócz nieskończonych ilości owiec, wśród których właśnie pojawiły się młode puchate owieczki, pasą się piękne, dzikie kuce. Surowość krajobrazu, który urozmaicają jedynie kwitnące na żółto krzaki CZEGOŚ, potęgują sterty kamiennych ostańców, celtyckie krzyże, dawne miejsca modlitw i kulty. W samym centrum księżycowych widoków, znajduje się szare miasteczko Princetown, które zdominowane jest przez wysokie mury XVII-wiecznego kompleksu więzienia. Do dziś czynne, uważane jest za ‚escape-proof’.

Podobno Dartmoor przemierza jeździec bez głowy w towarzystwie sfory psów. Podobno. Jeźdźcy nie widziałam, ale kuce z rozwianymi grzywami, ciekawskie młode kucyki na miękkich nogach i puchatą sierścią rekompensowały jego brak.

Kolejny cel – Kornwalia – Lands End. Ścigamy się z czasem, żeby zobaczyć zachód słońca na końcu świata. Zakręt, żywopłot, kamienny murek, zakręt, zakrętas, zakręcik. Jest! Słońce zachodzi. Przed nami Atlantyk. Podobno o tej porze można obserwować rekiny. I delfiny też i foki a razem z nimi orki, ale nie wiem czy o tej porze roku… Rekina nie widzę, ale i tak jest pięknie. Przed nami zachód, za nami księżyc w pełni. Udało się. Pora zakończyć dzień. Czeka nas nocleg w hostelu, w którym przed nami, przez ponad tydzień mieszkała ekipa z żaglowca Fryderyka Chopina. Co za widoki…