Grand National czyli konie i kasa
Do piątku nie wiedziałam czym jest grand national. Dziś wiem. Nie, to nie była ignorancja. Ty tylko selekcjonowanie informacji ważnych i ważniejszych. Piątkowy sweepstake – zainwestowany funt. Dziś okazało się, że mój koń wygrał. Podkreślę MÓJ, bo w tej chwili czuję się z nim emocjonalnie związana. A jego dżokejowi przekazuje fale dobrych fluidów, bo słyszałam, że kolejne zawody dały mu w kość (a precyzyjniej w żebro), zwalając z nóg. Yeeeah!! (Yeah dotyczy oczywiście mojej wygranej a nie cierpień młodego dżokeja.)
Z tej radości postawiłabym wszystkim piwko, ale jak to mamik zauważyła, wygrana by się szybko rozpłynęła a trzeba by do tej przyjemności jeszcze trochę doinwestować. Zatem piwko popijam w skrytości, w czeluściach domku na kurzej łapce, z moim kompanem co gra w grę. Grę zapewne przeciekawą i czas wstrzymującą.
Dobrze, że co 2 godziny pada pytanie ‚która godzina słonko’. Nie wiem tylko, czy zanim moja odpowiedź doleci na drugi koniec kanapy, zdąży dotrzeć do odnotującego ją trybiku. Być może odbija się od uszka i spada bezwładnie na kanapę, tuż koło poduszki.
Uaaaah, taka bezwładność o tej godzinie jest w sumie bardzo kusząca.
Kolorowych! Za rok znowu zagram, może mój koń znowu się spisze!
Już wiem po czym bolała cię głowa przez dwa kolejne dni. Po zwycięskich toastach nie wznoszonych ze współgrającymi tylko pitych w „skrytości i w czeluściach”. Żadna głowa by nie wytrzymała takiego otoczenia.