senny wpis

To miał być długi, wyczerpujący, wielowątkowy wpis. Z masą pięknych zdjęć, soczystych kolorów, barwnych opisów. Miał być taki oooch i ach. Miał ciut zrekompensować okres ciszy. Z przyczyn niezależnych od autora. Autorki właściwie… no nie mniej z przyczyn niezależnych, nieprzewidzianych i przede wszystkim palących, ten wpis będzie wyglądał inaczej niż to sobie zaplanowałam. Będzie zbiorem czarnych robaczków na białym tle. Robaczków bez większego ładu, harmonii i sensu. Znaczki co prawda układają się w słowa, słowa w zdania, ale nadal panuje tu chaos i bezsens. A przynajmniej brak sensu wpisowego. Jest wizja w głowie, i na niej się na dziś zatrzymamy. Właściwie to ja się zatrzymam, bo dostęp do tej wizji jest ściśle strzeżony. Trzymam ją w tylnej szufladce umysłu, razem z kilkoma innymi mało palącymi pomysłami – wizjami m.in koncepcją nauki szlaczków na kawie (sztuka dla sztuki, ale jaka frajda z picia), oraz jajkami po florencku, które intrygują, ze względu na szpinak i ocet, ale komu by się chciało to robić (jeść to co innego).

No a wracając do przyczyny, to jest ona banalnie prosta. Spać się chce jak cholercia. Oczy się zamykają, ramiona opadają, zegarek pokazuje, że niby nie jest strasznie późno, ale kogo to właściwie obchodzi. No a jutro (tak napiszę to, bo potem podobno trudniej się wykręcić) muszę wcześnie wstać, bo przecież od tygodnia staram się uskuteczniać poranne bieganie z Grubym. Nie żeby Gruby był gruby. To bardziej dla porannej dawki endorfin i lepszego nastroju przed pracą. No i ograniczania spożycia kawy.

To już na prawdę koniec.

A o West Lulworth, w którym jest PIĘKNIE, i innych różnych opowieściach innym razem.

uf. chrr

No może tylko jedno zdjęcia z tego tam, gdzie tak pięknie. Hm, może dwa…