Długo oczekiwany prezent
Nie mogliśmy ukryć swojego podekscytowania, kiedy w lipcu zeszłego roku, znaleźliśmy się w małej rybackiej wiosce, gdzieś w pół drogi między Zadarem, a Splitem. Tym razem byliśmy jednomyślni – bez dyskusji i zbędnych ruchów, w tempie strażaka wywołanego na akcje, nurkowaliśmy w naszych torbach podróżnych w poszukiwaniu kąpielówek. Wszystko po to, aby urwać chociaż jedną dodatkową minutę, która dzieliła nas od kusząco błękitnego Adriatyku. Chwilę później zostawiliśmy duży 2 piętrowy biały dom za plecami i już pomykaliśmy w dół niewielkiego wzgórza. Droga prowadziła przez przestronne i puste uliczki wioski prosto do celu.
Pachniało wakacjami. Wielkie żółte słońce wyciskało cały aromat z niewielkich drzewek oliwnych, a ten wisiał w nieruchomym powietrzu pomiędzy domkami. Bezpańskie figowce na każdym kroku kusiły soczystym owocem. Metalowe szkielety przydomowych altanek owinięte były raz winogronem, a raz intrygująco wyglądającymi owocami.
Bryły nie większe niż zaciśnięta pięść, kontrastowały swoją szarością na tle zielonych pnączy. I do tego jakby owłosione. Agata wiesz co to? Typowa wpadka z serii „ludzie z miasta”. Na półeczce w sklepie każdy wie jak wygląda, ale żeby kiedyś ktoś się zastanawiał jak rośnie kiwi…
Podobnie było z tuńczykiem. Niby wiadomo, że: ryba zdrowa, smaczna, niemała i bardzo szybka. Najszybsza na świecie, zaraz po mieczniku. Ale gdzie występuję?
Jak się okazało jest lokalną dumą i przysmakiem, no i można dostać ją świeżą na chorwackim wybrzeżu. A dodatkowo mega smaczna porcja, którą zaraz tutaj zanęcę, nie musi zepsuć dziennego budżetu na pyszności, bo można takie danie zamówić zamiast burgera wołowego i to w podobnej cenie.
To danie jest absolutnym odkryciem roku! Nie polecę tutaj gdzie takie danie można dostać i jak szukać, bo to danie samo znalazło nas…
Bawiliśmy się właśnie w specjalnie przygotowanym plażowym festiwalu muzycznym, takim wedle idei „słońce, woda, muzyka” niedaleko wioski Tisno. (To jest ten tytułowy długo oczekiwany prezent, jako, że bilety na ten lipcowy festiwal dostałem pod choinkę). Słońce grzeje, kąpiel chłodzi, muzyczka nastraja. Postanowiliśmy wrzucić coś na ruszt. Nasze nosy zaprowadziły nas do drewnianego stanowiska z burgerami. Bar, wcześniej wielokrotnie mijany obojętnie, teraz zrobił się bardzo popularny. Bardzo. Menu proste – Burger wołowy, burger z kurczaka i burger z tuńczyka. W 20 minut wielokrotnie zmienialiśmy nasz wybór. W końcu – no dobra – zamawiamy jeden z tuńczykiem na spółkę, dostajemy paragon i obserwujemy: serwujący wyciąga z lodówki piękny, gruby plaster o wielkości rozczapierzonej dłoni. Na czystą i gorącą patelnie leje świeżą oliwę z oliwek. Lekko prószy plaster solą i wrzuca na patelnie. Tuna szybko nabiera sinego kolorku. Ważne jest, aby zdjąć rybkę w porę, żeby jej nie wysuszyć. Gdy ryba jest świeża, należy nawet zostawić lekko surowe serce, które widać dosłownie w środku plastra po jego przekrojeniu.
Po ostrożnym zdjęciu z patelni tuńczyk trafia na wielką (tak wielką jak nasz plaster) przekrojoną na pół bułę. Zanim założymy czapeczkę z drugiej części buły, polewamy jej wnętrze wspaniale aromatycznym sosem, który składa się z drobno posiekanej świeżej pietruszki i czosnku zanurzonym w oliwie z oliwek.
Po pierwszym gryzie bez słów, a jedynie patrząc na własne miny, jednomyślnie wydaliśmy z siebie pomruk zachwytu! Smak to jest czysta rewelacja. Uznając walory zdrowotne dania i szybkość wykonania – burger z tuńczyka musiał zostać i został bezsprzecznie odkryciem roku 2013!
Gdy tylko skończyliśmy swoje połówki popędziliśmy do budki po jeeeszczee. Jakże wielkie było nasze rozczarowanie, gdy sympatyczny pan oznajmił, że tuńczyk już wyszedł na dziś….a to był trzeci i ostatni dzień pobytu….
Ciekawie, dowcipnie i smacznie. Inauguracja na szóstkę! Czekamy na kolejne kulinaria.
Już nie tylko „Nowa” Siostra pięknie składa w słowa swoje voyage ale i Mój „Oryginalny” Brat. Przesmaczny Post. Gratulacje Bracie!