Smaki Orientu
Co było pierwsze, jajko czy kura? Pusta skorupka! Skorupka walała się na moim siedzeniu Boeinga 777, który za parę minut miał wystartować z Londynu do Chin. Zasuszona, pogodna, chińska staruszka sprzątnęła pozostałości swojego posiłku z mojego fotela i zabrała się za dalszą konsumpcję. Pierwszy raz poza Europę, pierwszy raz tak wielkim samolotem, pierwszy raz w podróży poślubnej! Jaha przygodo! Oglądam film. Moja chińska sąsiadka beka co kilka minut. Słyszę ją przez słuchawki. Wdech – wydech. Ze snu budzi mnie kolejne beknięcie. Wdech. Wydech. Witamy w Chinach.
Adres hotelu zapisany robaczkami. Poprosimy TU. Nos przyklejony do szyby taksówki. Pekin wita nas błękitnym niebem, przeszywającym zimnem i wąziutkimi uliczkami prowadzącymi do dzielnicy hutongów. Pierwszy nocleg w polecanym na Trip Advisorze hutongu – tradycyjnej parterowej zabudowie z wewnętrznym patio. Jet lag jeszcze nie sieknął. Szukamy pierwszych wrażeń.
Market mieni się czerwienią a zachodzące słońce potęguje kolory. W powietrzu unosi się kwaśny, duszący zapach jedzenia. Czas spróbować coś lokalnego. Wybór padł na stinky tofu – kilkumiesięczne, sfermentowane tofu, podane z sosem chilli, śmierdzące jak coś pomiędzy parodniowymi śmieciami, gnijącym mięsem i niebieskim serem. Zatykając nos da się zjeść.
Ktoś pyta o zdjęcie. Nie ma sprawy. Ale jak to z nami??!! Dla wielu biały to ciągle atrakcja. Z sesji na placu Tienanmen ledwo wyrywaliśmy się grupie Chińczyków, którym po dwudziestu zdjęciach w konfiguracji z ciocią i wujkiem, z ciociami, z ciociami i kuzynami, nadal było mało.
Zimny Pekin zmusza nas do zakupu czapek i szalików. Kolejny dzień zaczynamy w Zakazanym Mieście – największym kompleksie pałacowym na świecie, miejscu, gdzie według wierzeń Chińczyków mieściło się centrum wszechświata. Snujemy się z placu na plac, między niewielkimi czerwieniącymi się budynkami wykończonymi ceramicznymi dachami; wśród rzeźb lwów i smoków. To miejsca, do których jeszcze do 1924 roku miała dostęp wyłącznie rodzina cesarska, urzędnicy i eunuchowie. Podobno jest tu 9999 pokoi. Każdy z budynków został zaprojektowany zgodnie z zasadami feng shui. To dzieło około miliona robotników i 100 tysięcy artystów. Każdy detal zachwyca. Czas się zatrzymał. Za tymi murami nie istnieje współczesność. Ostatni Cesarz otrzymał w prezencie od premiera Wielkiej Brytanii rower. Progi odgradzające kolejne części miasta uniemożliwiały młodemu cesarzowi zabawę na rowerze. Progi na jego rozkaz zostały zdemontowane. Dziś, poobcinane, nadal leżą koło miejsc, w które pierwotnie były wbudowane. Słońce chyli się ku zachodowi. Cienie rzucane przez smoki wydłużają się. Czas wychodzić.
Następnego dnia wybieramy się na obrzeża miasta do Yiheyuan – Pałacu Letniego. Równie piękny kompleks zabudowań; niegdyś niedostępny, dziś zaprasza zwiedzających. Zniewala kolorami, błyskiem ceramiki, misternymi szczegółami wykończenia każdego z pałacowych budynków. Oczy chłoną, karta w aparacie zapełnia się szybko. Zachód słońca spędzamy w łódce, kierując się do najbliższej stacji metra.
Na ulicznym bazarze sprzedawcy zachęcają do zakupu smażonych skorpionów lub koników morskich na patyku. Stoisko dalej kusi karaluchami, pająkami, szarańczą i małymi ptaszkami. Decyduję się na pierożki z czymś zielonym. Obrzydliwe. Na dodatek sprzedawca nie wydaje reszty. Skutkują dopiero pertraktacje wciągniętego w kłótnię przypadkowego Chińczyka. Sprzedawca rzuca w nas resztą i krzyczy. Kolejnym kulinarnym eksperymentom dajemy na chwilę spokój.
Na liście top 10 Pekinu znajduje się kaczka po pekińsku. Upieczony drób kucharz przywozi na wózeczku do naszego stolika. Kroi kaczkę, rozkładając mięso na trzy części. W kolejnym kroku kelnerka pokazuje jak i z czym łączyć mięso, jak zawijać je w naleśnikowe skarpetki i jak jeść chrupiącą skórkę kaczki. Ślinka leci. Wgryzam się w pierwszy kawałek. Oooommmniam.
Nocą mijamy place wypełnione nieskończoną ilością roztańczonych kobiet, które ćwiczą coś w rodzaju aerobiku połączonego z tańcem. Mężczyźni siedzą opodal, grają w go, palą, obserwują. Ciemne parki rozbrzmiewają śpiewem. Snujemy się nocą, bez mapy, na przełaj, czując się nadzwyczaj bezpiecznie.
3 dni mijają zbyt szybko. Pekin intryguje. Zachwyca przepychem, bogactwem i kulturą, ale jednocześnie dziwi pustymi ulicami centrum miasta, zdezorientowanymi kierowcami taksówek, biedą i brudem. 3 dni to za mało. Brak wizy nie pozwala na więcej.
Kolejny przystanek – Bangkok!
wow, rekordowa ilość zdjęć, a i tak to pewnie ich część 🙂