Tulum i iguany
Do Tululm dojeżdżamy po zmroku. Nasz hostelik widoczny jest na samym wjeździe do miasta. Jęk. Mieliśmy być w centrum a mieszkamy na samym środku ruchliwego skrzyżowania.
Obsługa hostelu najmilsza. Rowerki w cenie, co rano kawka. To był dobry wybór. Ruiny Majów górują nad morzem. Jedziemy tam rowerem pierwszego dnia. Ścieżka rowerowa wije się jak serpentyna.
W ruinach tłumy. I iguany. Jedna z nich o mały włos, a zostałaby nadepnięta przez grubego, kiedy to beztrosko postanowiła przejść sobie na drugą stronę ścieżki pomiędzy świątyniami.
Po godzinie krążenia między ruinami idziemy schłodzić się w morzu. Z dołu widok na świątynie jest jeszcze lepszy.
Po południu chcieliśmy pojechać jeszcze do Grande cenota, ale te zamykane są o 17. Bierzemy piwo z lodówki, wsiadamy na rower, jedziemy wzdłuż plaży. Podglądamy rybaków karmiących pelikany. Załapaliśmy się też na zachód słońca. Bar Mateo wybudował platformę sięgającą ponad szczyty drzew, skąd widok na zachód słońca nadrinki dżunglą na chwilę zapiera dech w piersiach.