Kulinarny belkot

Znowy bez polskich znakow, z wyjasnionych juz wczesniej powodow. Chociaz tym razem, po przesluchaniu wykladu Prof. Bralczyka (ktory bardzo goraco polecam) robie to z ciut spuszczona glowa. Nie mniej, lepiej pisac jak sie da, niz nie pisac wcale.

A wiec! Do dziela. Nie jest to co prawda wielkie dzielo. Raczej eksperyment. Od dluzszego czasu obserwuje niezliczone blogi i instagramy kulinarne. Od samych zdjec cieknie mi slinka. Zagladam do lodowki a tu bura rzeczywistosc. Sa dni, kiedy mamowanie jest na tyle pracochlonne, ze ugotowanie pierogow z paczki to wyczyn. Nie mowiac juz o ich zjedzeniu. Moj zapal do gotowania pojawia sie nagle, jak tej nocy, kiedy mialam ugotowac jedno danie dla Mniejszej Malej, a skonczylo sie na nocym maratonie gotowania, smazenia, miksowania i pieczenia. Z rzeczy wartych wspomnienia to chleb bananowy, ktory wyszedl tak pysznie ze zniknal w ciagniu jednego dnia. Byl pycha na cieplo, na zimno z powidlami i bez. Teraz czekam, az kolejna porcja bananow zrobi sie piegowata, bo chlebek wymaga przejrzalych, slodkich bananow.

Odapalam instagram a tu indyjskie wege pychotki na bazie kalafiora i ziemniakow. Ja nie zrobie?! Sypie kminek, chilli, ziarna gorczycy, siekam cebule i imbir, dodaje curry i kolendre. Pachnie w calym domu. Tylko czemu na zdjeciu sa piekna warzywa a u mnie zolto blotnista masa?! Masa smakuje nie najgorzej. Jeszcze zupa. Kalafior i pomidory pieka sie w piekarniku. Cebulka smazy sie z cynamonem, kminkiem i chilli. To zawsze wychodzi. Miksuje. Matko, sama woda. Co teraz. Pare dni temu kupilam Mniejszej Malej wor soczewicy. Dodaje. Uf, wyszlo. Wciagam druga miske.

Dzis wiecej eksperymentowac nie zamierzam. W lodowce czekaja niezastapione pierogi w paczce.

A Mniejsza Mala – dzis po raz pierwszy jadla danie z tunczykiem. Wzdrygala sie za kazda lyzeczka. Jutro znowu poekserymentujemy.