Baby on board
Dziś będze o podróżach. Ale tym razem środkami transportu publicznego. W godzinach szczytu. Kiedy brytyjska uprzejmość chyba jeszcze nie poczuła kopa porannej kawy, jest uśpiona lub kompletnie nieobecna. A przecież bardzo na nią liczę. No więc jak to jest dojeżdżać do pracy z brzuchatym bagażem. Da się. Biuro do tych z łatwym dojazdem nie należy. Dola freelancera. Rok dojazdów na Victorię przyzwyczaił mnie do komfortu podróży; miejsca siedzącego i 30 min drzwi do drzwi. Teraz eksperymentuję.
Opcji dojazdów na King Cross – pełen wachlarz. Ale… w Ladywell nie ma jak się wcisnąć do pociagu. Na London Bridge bramki na metro dwa na pięć razy są zamknięte a platformy przepełnione. Eksperymentuję z przejazdem na Victoria. Miejsce siedzące w pociągu to duży plus. Tylko metro – zawsze zawalone. Mam alergię na dzikie tłumy. Jestem niska. Okrągła. Tych co stoją za blisko – gryzę. Spojrzeniem. Wychodzenie z domu na pociąg punktualnie o godzinie X nie wchodzi już w grę. Przecież Mniejszą Małą przed wyjściem trzeba poprzytulać; dać mleczko; zmienić pieluszkę i jeszcze trochę poprzytulać.
Zostaje DLR. Jeździ co kilka minut. Wsiadam na pierwszej stacji. Wciskam się przez drzwi z tłumem osób rzucających się na wolne siedzenie. Przecież ja się nie muszę śpieszyć. Jeśli się nie uda, z wielką przyczepką z napisem ‚Baby on board’ wypatruję mężczyzny w garniturze. Przecież to gentleman; tylko uśpiony. Dajmy mu szansę. Uhm erm excuuuusmeee. Nastepuje potem kilka podskoków, wymiana uśmiechów; siadam. Bez Urm uhm, większość osób wpatruje sie w telefony, gazety, śpi, wierci spojrzeniem dziury w butach. Są wyjątki. Część wagoników ma miejsca dla osób z baby on board. Te miejsca są najchętniej zajmowane przez ososby z nadwagą. Jakoś tak wyszło. Baby on board ma póki co pierwszeństwo nad Burger on board, więc bez skrupułów zaczynam rozmowę. Excuuuuuusmeee. Potem zostaje już tylko metro. Trasa krótsza, więc już nie wyszukuję ochotników na gentelemenów. Cztery na pięć przejazdów to kobieta ustępuje mi miejsce w metrze. Prawdopodobnie gentelemeni w tym czasie oglądają social feed innych gentelemenów lub czytają o tym jak być prawdziwym mężczyzną.
Wracam. Wskakuję w pociąg powrotny na London Bridge. Jak zawsze zawalony. Urm uhm excuuuusme.
Burger on board. Splakałam się. Już czekam kolejnych wpisów