Jedzenie w miejscach publicznych
Jedzenie w miejscach publicznych – niby nic nadzwyczajnego. Kto nie chodzi do pubu czy restauracji?! Schody zaczynają się kiedy idzie z nami Mniejsza Mała. Wtedy jest milej (z racji na towarzystwo); krócej (bo Mniejsza Mała przecież musi wcześnie chodzić spać; chociaż czasem rodzice przyciągają tą granicę do limitu wytrzymałości); chaotyczniej (guuugu; łubi-bumi-buu; bububu uhm co mówiłeś?); messy (ale ona szybko je… ziemniaczek, marchewka, kurczaczek – nie nadążam podawać z talerza; tylko spojrzenie załamengo kelnera zdradza że coś niedobrego dzieje się pod stołem); z niespodziankami (Hurra mam piwo! Ops – Mała puść piwo. Ratunku, gdzie jest ręcznik. Oliwka ma mokre spodnie. I bluzkę. I Tata Miejszej Małej też!); nudno (pobawimy sie menu; nie już nudne – pac na podłogę; pobawimy sie kredką; nie juz nudna; pac na podłogę; zabawka?- pac; mleczko – tak, daj mleczko! pac).
Twoje jedzenie jest twoje, dopóki Mniejsza Mała nie wskaże na nie paluszkiem. Wyciskane jedzonko dla dzieci jest mało konkurencyjne. Można przecież jeść patyczkami Taty noodle, chwycić rączką kawałek pizzy z resztaki sera i próbować pić wodę z prawdziwej szklanki! Każde wyjście to mała przygoda. A ile ludzi do dookoła. W zeszły weekend Mniejsza Mała bujając się w krzesełku w rytm muzyki; roztańczyła najbliżej siedzący nas stolik. Party Baby!
A co to będzie za rok? 🙂
Level hard