Kolory Edynburga
Po 12 latach wracamy aby odkrywać na nowo Edynburg. Do tej pory, do Szkocji przyjeżdżamy aby chodzić po jej odludnych terenach, zamieszkałych jedynie przez owce, potwora z Loch Ness i nielicznych facetów w spódniach. To już od jutra.
Tymczasem weeknd drepczemy po Royal Mile, oglądamy zamek z każdej możliwej perspektywy, zatrzymujemy się na kawy, pyszny hog roast. Próbuję pączka z lodami kinder bueno. Gruby w tym czasie wciąga gofra z lodami i owocami. Obie porcje podano z bitą śmietaną. Dziewczyny szaleją. Rączki i buzie kleją się od cukru. Miały spać.
Uwilbiam Edynburg za jego wszechobecną krtkę, tweedy, szaliki, kilty i kobzy. Za całoroczne sklepy świąteczne, które pachną cynamonem, za sklepy dla magików, alchemików, za antykwariaty z książkami, mapami i komiksami o magicznych i fantastycznych stworzeniach. Chodząc po bocznych ulicach od Royal Mile oczywistym się staje, skąd powstały inspiracje J.K.Rawling. Zaglądamy do kawiarni, gdzie powstawał na serwetkach szkic jej pierwszej książki. Głaszczemy po nosie Bobiego.
Nad miastem guruje zamek. Nad zamkiem Arthur Seat. W sobotę zabieramy tam dziewczyny na spacer. Wieje tak, że Młodsza Mała klęka przy mocnych podmuchach. Najmłodsza Mała drepcze w miejscu. Kupujemy sobie zestaw czapek. Wyglądamy jak skitelsy. W górach będziemy punktami orientacyjnymi dla wędrowców 🙂
Ps. Wracając do naszego pokoju zachodzimy do restauracji serwującej szkockie specjały. Haggis w cieście filo i steki z jagnięciny palce lizać. Tylko nasze młodsze towarzystwo ponaglało nas tonem nieznoszącym sprzeciwu do szybkiego powrotu.
Na zdjęciach nie wieje. 😀 Dobrze znane mìasto a inne.